wtorek, 23 grudnia 2014

Pada śnieg, sypie śnieg... Łupież pod lupą :-)


Białe płatki na głowie, bądź opadające na ramiona, nie zawsze są znakiem rozpoznawczym zimy i śniegu... Zdarza się, że ich „producentem” jest nieprawidłowo funkcjonująca skóra głowy...
Dzisiejszy post poświęcony będzie problemowi, z którym boryka się całkiem spora część społeczeństwa... ŁUPIEŻ we własnej osobie...
W zbliżeniu płatek łupieżu nie jest tak okazałą strukturą jak śnieżny odpowiednik :-)
Ponieważ niejedno ma on imię, muszę uściślić, że przyjrzymy się zmianom, które dotyczą owłosionej skóry głowy (warto wiedzieć, że istnieją także łupież różowy Gilberta oraz pstry o innej patogenezie i lokalizacji zmian).
Jest to choroba niezakaźna, będąca płatkowym złuszczaniem się warstwy rogowej naskórka. Jej przebieg jest nawrotowy, przewlekły oraz zmienny (np. w obrębie pór roku). Towarzyszem „niedoli” jest łojotok. W zależności od stopnia jego nasilenia wyróżnić możemy łupież suchy oraz tłusty.
Łupież suchy, zwany zwykłym, ma postać białych płatków. Są lekkie, drobne i nie związane mocno z podłożem, tym samym z łatwością przy czesaniu „odrywają” się, opadając na ramiona. Występuje w stanach łagodnego łojotoku. Jest dużo częstszą przypadłością niż tłusty. Najczęściej nie daje uciążliwych dolegliwości (jedynie w nasilonych stadiach powoduje świąd). Może wpływać na przesuszenie i łamliwość włosów. Często dotyczy osób młodych w okresie burzy hormonalnej.
Łupież tłusty charakteryzuje stan nasilonego łojotoku. Nierzadko jest następstwem łupieżu zwykłego. Może być również poprzedzony łojotokowym zapaleniem skóry (wówczas mamy do czynienia z zaczerwienieniem, podrażnieniem oraz świądem). Łuska skórna ma zabarwienie żółtawe, bardziej woskową konsystencję oraz większą powierzchnię niż poprzedniczka. Łojowa otoczka dobrze spaja ją z podłożem, stąd nie jest tak „skora” do opadania na ramiona. Najczęściej pozostaje na powierzchni skóry głowy i włosach, do których się „przylepia”. W przeciwieństwie do powyższego, nasilony łojotok, jak i łupież tłusty mogą pogorszyć stan włosów i niejednokrotnie doprowadzają do zwiększonego ich wypadania.
Do łupieżu predysponowana jest męska część społeczeństwa, ze względu na wysoki poziom androgenów, które sprzyjają zintensyfikowanej pracy gruczołów łojowych (a tym samym produkowane jest więcej sebum) oraz osoby z cerą tłustą. 

Bezpieczni nie mogą się także czuć posiadacze suchej oraz wrażliwej skóry (mimo braku łojotoku), którzy ze względu na zaburzone procesy fizjologiczne, są bardziej podatni na negatywny wpływ stosowanych kosmetyków i grzybów naskórkowych. W tym przypadku, więc łupież może pojawić wraz ze świądem i stanem zapalnym, jako objaw nadreaktywności skóry na kontakt z powyższymi czynnikami.
Z przykrością muszę stwierdzić, że w przeważającej liczbie przypadków, jesteśmy odpowiedzialni (żeby nie powiedzieć winni), bądź współodpowiedzialni za łupież... Nieprawidłową higieną przyczyniamy się do jego powstawania. Zbyt rzadkie mycie włosów powoduje nadmierne gromadzenie się martwych łusek skórnych i sebum, co stanowi idealną pożywkę dla grzybów, drożdży i innych drobnoustrojów naskórkowych (prym wiedzie tu grzyb Pityrosporum ovale, którego uważa się za głównego winowajcę łupieżu. W dodatku jego odchody mogą doprowadzić do powstania stanu zapalnego skóry głowy). Równie istotne, co częstotliwość mycia, są dedykowane produkty pielęgnacyjne. Używanie silnie drażniących preparatów wprowadza nas w błędne koło, gdyż skóra, broniąc się nadmiernym wymywaniem lipidów, zaczyna intensywniej produkować sebum, które stanowi jej warstwę ochronną. A nadprodukcja sebum wiadomo już czym skutkuje :-). W dodatku nadużywanie środków do pielęgnacji włosów (głównie pianek i lakierów), w tym nanoszenie produktów dedykowanych do włosów na powierzchnię skalpu, również nie pozostaje bez znaczenia. Niekiedy, złuszczające się płatki, nie są nawet symptomem łupieżu, a skutkiem niewłaściwego spłukania kosmetyków typu Rinse off, nanoszonych na skórę głowy.
Łupież stanowi także objaw pewnych jednostek chorobowych, obejmujących swym obszarem owłosioną skórę głowy, jak łojotokowe zapalenie skóry, łuszczyca, rybia łuska, grzybica oraz alergiczne zapalenie kontaktowe- egzema. Obserwuje się go również w chorobach układu nerwowego oraz stanach wzmożonego napięcia, bądź długotrwałego stresu.
Leczenie łupieżu mimo dość łatwej diagnozy bywa kłopotliwe i długotrwałe. Przede wszystkim wymaga systematyczności, zachowania prawidłowej higieny i pielęgnacji. W większości przypadków wystarcza zakup dedykowanego szamponu przeciwłupieżowego, o działaniu przeciwdrobnoustrojowym (takie właściwości produkty zawdzięczają obecności np. pirytionianu cynku, siarczanu selenu, ketokonazolu, kwasu salicylowego). Ważne jest, by przestrzegać czasu trwania kuracji i nie skracać jej, gdy objawy ustąpią wcześniej. Czasami udaje się zwalczyć łupież zmieniając dotychczasowy środek myjący na łagodny i delikatny (dedykowany dla skóry wrażliwej, bądź dzieci). W procedurze pielęgnacyjnej stosujmy zasadę: mniej znaczy więcej (nie przesadzajmy z ilością nanoszonych produktów). Wiadomo, wszystko jest dla ludzi, grunt, żeby zachować umiar... Idealnym rozwiązaniem jest stosunkowo częste mycie skóry głowy i włosów (by nie doprowadzać, do nadmiernego ich przetłuszczania) łagodnymi produktami. Jako posiadacz skóry suchej, wrażliwej i alergicznej jestem zwolennikiem minimalizmu pielęgnacyjnego :-). Stosuję jedynie łagodne środki myjące (najczęściej szampony handmade, bądź produkty dedykowane dla niemowląt- tu radzę uważnie czytać skład, bo potrafi rozczarować) i oleje (arganowy, kokosowy, macadamia, itp), bardzo dobrze tolerowane przez skórę.
Prócz odpowiednich kosmetyków, warto zadbać o zbilansowaną dietę obfitującą w witaminy z grupy B, cynk, kwasy omega (3, 6, 9).
Należy jednak pamiętać, że długo utrzymujący się, uporczywy łupież z towarzyszącym świądem i stanem zapalnym, powinien bezzwłocznie skierować nasze kroki do lekarza, gdyż jak już wspomniałam może być objawem innej choroby i wymagać specjalistycznego leczenia.


Źródła:
Błaszczyk-Kostanecka M., Wolska H. Dermatologia w praktyce, Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 2009.
Jabłońska S., Chorzelski T. Choroby skóry, Wydawnictwo Lekarskie PZWL, 1997.
Rudowska I. Łupież- fakty i mity, Dermatologia estetyczna, nr 6, 2000.

środa, 10 grudnia 2014

Co z tymi "skórkami"?

Trendy pielęgnacyjno- urodowe zmieniają się jak wszędzie :-). Co za tym idzie, z biegiem czasu dochodzi do przewartościowania zabiegów kosmetycznych, z koniecznych, na okazjonalne lub zbędne :-). Obecnie panuje moda na wszystko w stylu EKO :-) i powrót do natury. Z drugiej zaś strony, na piedestale jest estetyka i atrakcyjny wygląd, w którym ręce są ważnym „elementem” i niejednokrotnie „narzędziem” pracy. Oprócz pomalowanych paznokci, uwagę zwracają „skórki”, które potrafią „uprzykrzyć” życie :-).
Co więc z nimi robić? Wycinać, odsuwać, rozpuszczać, a może w ogóle zostawić je w świętym spokoju?
Zacznijmy od dawki mojej ukochanej teorii :-).
Paznokieć zbudowany jest z białka- keratyny. Stanowi wraz z włosami tzw. przydatki skóry. Składa się z zewnętrznej części, w postaci płytki paznokciowej oraz zatopionego w skórze korzenia. Dla lepszego zobrazowania dołączam niżej zdjęcie.
Korzeń otacza tzw. macierz, która jest odpowiedzialna za wzrost i prawidłową budowę paznokcia. W niej dochodzi do syntezy wspomnianej wyżej keratyny. Macierz to bezsprzecznie wrażliwa struktura, która wymaga ochrony przed czynnikami zewnętrznymi i urazami. Taką właśnie funkcję spełniają bohaterowie tego posta czyli „skórki” :-). Fachowo zwane są obrąbkiem naskórkowym (kiedyś mówiło się o nich oskórek :-), też wdzięcznie :-P). Stanowi on taką jakby cienką błonkę, która przytwierdzona jest do płytki paznokcia (u niektórych nad wyraz mocno rozwiniętą). Obrąbek chroni przed wnikaniem zanieczyszczeń i drobnoustrojów, które mogłyby doprowadzić do powstania infekcji. Ja porównuję „skórki” do gumowej uszczelki (np. w oknach), gdyż ich funkcje są metaforycznie zbliżone :-).
Nieumiejętne i zbyt energiczne „majstrowanie” przy obrąbku naskórkowym, może doprowadzić do uszkodzenia macierzy, co z kolei zaburza wzrost paznokcia oraz wpływa na jego budowę (deformacje).
Jednak same „skórki” nie zawsze wyglądają i funkcjonują tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Niejednokrotnie praca, zwłaszcza manualna, nie pozostaje bez echa dla obrąbka naskórkowego (i całej skóry rąk). Często jest pogrubiały, zrogowaciały, twardy i suchy. Brak elastyczności skutkuje krwawymi pęknięciami i „zadziorami” (w końcu nasze palce i pokrywająca je skóra nieustannie „pracują”).
Dlatego, jak wszędzie istotna jest dedykowana pielęgnacja (wzmożona w okresach jesienno- zimowych) i zbilansowana dieta. Prócz wspomnianych czynników zawodowych są przedstawiciele tzw. „starej” szkoły, którzy nie wyobrażają sobie zadbanych dłoni z towarzyszącym im obrąbkiem naskórkowym.
Mamy kilka sposobów na pozbycie się „problemu”:
- Moczenie i Wycinanie- nie zabierajmy się za nie, gdy nie mamy o tym bladego pojęcia, bo można naprawdę zrobić sobie „kuku”. Często skórki po prostu wycina się za głęboko (nie tylko krwawienie o tym świadczy), całkowicie pozbawiając macierzy ochrony. Nic więc dziwnego, że skóra pragnie swą „uszczelkę” w jak najszybszym tempie odbudować, bo jest jej fizjologicznie potrzebna. Ponadto nieumiejętne wycięcie skórek daje obraz większej lub mniejszej „falbanki” o nierównych brzegach, czego efektem jest zwiększenie częstotliwości wspomnianych wyżej „zadziorów”. Jeżeli ktoś nie wyobraża sobie życia ze skórkami, warto wybrać się do zaufanej i doświadczonej osoby, która zrobi to w sposób prawidłowy.
- Moczenie i odsuwanie (ewentualne przycięcie nierówności, obrąbek zostaje). Co do tej metody uważam, że sprawdza się u osób, których obrąbek jest zredukowany. Mechaniczne i mocne odpychanie rozbudowanych „skórek” jest, po pierwsze nieprzyjemne (u niektórych bolesne), po drugie, również może prowadzić do urazu (zwłaszcza metalowym kopytkiem). Dedykowane są drewniane patyczki, ale znam przypadki osób, które tak intensywnie „molestowały” nimi obrąbek naskórkowy, że doprowadziły do krwawienia. Także zasada nr 1 przy pracy ze „skórkami” to delikatność i wyczucie. Nic na siłę i siłą. Ta metoda wymaga przycinania nierówności (nie całych „skórek”), gdyż samo moczenie nie powoduje rozpuszczania i ścieńczania oskórka.
- Chemiczne rozpuszczanie i odsuwanie (ewentualne przycięcie nierówności, obrąbek zostaje) polega na nałożeniu preparatu, który ma za zadanie zmiękczyć „skórki”, po dłuższym pozostawieniu rozpuścić najcieńsze błonki (jednak nie cały obrąbek, powoduje jedynie ścieńczenie pogrubiałej warstwy). Procedura może być poprzedzona wcześniejszym moczeniem, choć najczęściej jest jego alternatywą. Tak przygotowane skórki, nawet te „wybujałe” można delikatnie usunąć patyczkiem drewnianym. Czasami wymagane jest dodatkowe przycięcie nierówności, jeżeli takowe powstaną przy odsuwaniu.
Zdecydowanie ostatni punkt jest w tej chwili „na topie” :-), gdyż stanowi najmniej inwazyjną metodę pielęgnacji „skórek” i jest najbezpieczniejszy. Mamy 2w1, bo pielęgnujemy skórki nie doprowadzając do ich pogrubienia i przerostu, ale nie pozbawiamy macierzy ochrony.
Osoby, które przez wiele lat wycinały całkowicie obrąbek, również zaprzestają tej procedury (ale mam klientki, które nie chcą dać się przekonać, traktując „skórki” jako zło konieczne :-D). Jednak w takich przypadkach jest to dość długotrwały proces, by oskórek wrócił do „normy”. Najlepiej zacząć od olejowania obrąbka (tak często jak się da w ciągu dnia) i stosowania ostatniego z powyżej wymienionych sposobów (nawet kilka razy w tygodniu, jeżeli jest taka potrzeba). Z czasem obrąbek wróci do normy i przestanie tak namiętnie narastać i ścieńczeje. Jak szybko- to już indywidualna kwestia zależna w dużej mierze od systematyczności. Ja jednak uważam, że warto próbować.

Sama należę do grupy szczęśliwców, która ze skórkami nigdy nie miała problemu, stąd wiem jaki to komfort :-).



Źródła:
Martini M.C., Kosmetologia i farmakologia skóry Redakcja naukowa wydania polskiego Waldemar Placek, Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 2008.
Wiedza własna i doświadczenie :-D

sobota, 6 grudnia 2014

Mezoterapia mikroigłowa- jeszcze metoda pielęgnacji czy już skłonności Sadomasochistyczne? :-D


Mezoterapia jest drogą (sposobem) podania związku aktywnego (w tym także leku) lub ich mieszaniny do wnętrza skóry. Jest zabiegiem profesjonalnym, który wykonać mogą odpowiednio przeszkolone i uprawnione osoby. Dzieli się na 3 podgrupy, mianowicie: bezigłową, mikroigłową (w tym roku pojawiła się także mezoterapia nanoigłowa, która od mikroigłowej różni się jedynie mniejszą średnicą i długością zastosowanych igieł) oraz igłową. W tym poście zajmiemy się oswojeniem środkowego gagatka :-).
„Mikroigłówka” brzmi dość tajemniczo, ale to tylko pozory. Polega na nakłuwaniu skóry igiełkami o długości od 0,2mm do 2,5mm (a nawet 3,5mm). Zabieg jest stosowany od ponad 10 lat, przy czym największy jego boom zaczął się jakieś dwa lata temu. Urządzenia służące do mezoterapii mikroigłowej, dzielimy na:
  • Dermarollery, których przykład zaprezentowany jest poniżej na zdjęciu (dla pewności napiszę, że to ten z lewej :-P) . 
    Ma postać wałeczka (przeważnie z tworzywa sztucznego) z rączką, w którym zatopionych jest kilkaset igiełek o konkretnej długości (nie ma tu możliwości jej regulacji), tworzących istne narzędzie tortur :-). Pionierem w tej dziedzinie była firma Environ (stworzyli i opatentowali Roll-Cit medyczny i kosmetyczny). Przez długi czas mieli wyłączność na produkcję i dystrybucję tych urządzeń. Później jednak, lawinowo pojawiły się Roll-Citt'owe kopie :-), co jednocześnie wpłynęło na zwiększenie popularności zabiegu, gdyż stał się on bardziej przystępny cenowo dla klienta, niż ten proponowany przez Environ. Występują w wersjach z różną długością igieł i szerokością wałeczka w zależności od potrzeb i miejsca zabiegowego.
  • DermaPen'y przypominają grubszy długopis. Dla ułatwienia przykładowe zdjęcie poniżej. 
  • To rączka z wbudowanym silnikiem do której montuje się jednorazowe nakładki- kartridże (mają one zatopione 9-12 igiełek). 

    Powstały później od rollerów, jednak cieszą się niegasnącym zainteresowaniem w świecie medycyny estetycznej. W przeciwieństwie do poprzedników mają regulowaną długość igiełek i szybkość nakłuć, co umożliwia zmianę parametrów w zależności od okolicy twarzy czy ciała.
Mechanizm opisywanego zabiegu polega na „zmuszeniu” skóry do pracy poprzez nakłuwanie, powodujące mikrouszkodzenia. W taki oto „banalny” sposób uruchamiany jest fizjologiczny proces autooodnowy przebiegający zgodnie z kolejnością: uszkodzenie → zapalenie → regeneracja. Umożliwia on gojenie się ran i wszelkie procesy naprawcze w organizmie. Adresatem igieł jest skóra właściwa, którą chcemy „pobudzić” do produkcji kolagenu i elastyny. Uszkodzenia powodują „zmotywowanie” fibroblastów (odpowiedzialnych za wytwarzanie powyższych białek). Zmiany te doprowadzają do poprawy jędrności i elastyczności skóry :-), czyli to, co tygryski lubią najbardziej i czego oczekują od zabiegów odmładzających :-D.
W mezoterapii mikroigłowej nie chodzi tylko o samo uszkodzenie tkanki. Jak wcześniej pisałam jest to zabieg polegający na wprowadzaniu związków aktywnych w głąb skóry. W tym przypadku wnikają one dzięki powstałym przez nakłuwanie mikrokanalikom (igła powoduje punktowe przerwanie ciągłości naskórka, zmniejszając na bardzo krótką chwilę skuteczność warstwy ochronnej skóry, a tym samym zwiększając penetrację aplikowanych substancji).
Mezoterapia mikroigłowa dzięki różnej długości igieł (w rollerach i DermaPen'ach), ma szerokie spektrum zastosowania zarówno jeżeli chodzi o rodzaj defektu, jak i lokalizację zmian (co wynika ze zróżnicowanej grubości skóry). Co za tym idzie, zabieg może obejmować zarówno twarz, szyję, dekolt jak i inne okolice ciała. Na uniwersalność zabiegu wpływa również ogrom związków aktywnych, które można wtłaczać (w postaci gotowych koktajli do mezoterapii, jak i pojedynczych składników, które łączy się w indywidualne mikstury w zależności od potrzeb).
Mezoterapia mikroigłowa dobre efekty przynosi w walce ze zmarszczkami, przebarwieniami, bliznami potrądzikowymi, rozstępami, suchością i wiotkością skóry.
Jak już pisałam, podczas zabiegu, dochodzi do miejscowego zranienia skóry, którego efektem jest silne zaczerwienienie (ja po zabiegu wyglądam jak Apacz :-D) i krwawienie. Czasami pojawia się także obrzęk i krwiaczki. Często na 2-3 dzień obserwuje się drobnopłatowe złuszczanie, co jest jak najbardziej pożądane. Nie jest to zabieg z serii milusich i relaksujących miziaków :-). Cechuje go jednak wysoka skuteczność. Z racji faktu, że niesie ze sobą dolegliwości bólowe (wszystko zależy od osobniczej wrażliwości i okolicy), wymaga użycia znieczulenia miejscowego, poprzedzającego zabieg. Szczególnie wrażliwe są nos, czoło i linia żuchwy. Jest to jednak „znośny” bodziec (zwłaszcza, że nakłucia nie trwają dłużej niż 15 min w obrębie twarzy).
Jak wszędzie jest troszkę przeciwwskazań. Głównie należą do nich zmiany dotyczące miejsca zabiegowego: znamiona (w tym też barwnikowe), choroby wirusowe (m.in. opryszczka), bakteryjne, nowotwory skóry, zranienia, stany zapalne, trądzik z ropnymi zmianami, trądzik różowaty i skóra z licznymi teleankietkazjami („popękane” naczynka), tendencje to tworzenia blizn przerostowych (tzw. keloidów) oraz uogólnione stany chorobowe przebiegające z gorączką. Jak więc można zauważyć przeciwwskazania dotyczą sytuacji, w której mogłoby poprzez nakłucia dojść do: pobudzenia metabolizmu zmian (dot. nowotworów skóry i znamion, które mogą ewoluować), „rozsiania” infekcji na większy obszar, bądź spotęgowania uszkodzenia drobnych naczyń krwionośnych.
Teraz troszkę subiektywnego porównania :-P. Przez 2 lata pracowałam na Dermaroller'ach (wielokrotnie testując także na sobie te narzędzia tortur). W późniejszym okresie zaczęłam swą „przygodę” w gabinecie z DermaPen'em i całkowicie straciłam dla niego głowę :-). Fascynacja trwa po dziś dzień (czyli ponad półtora roku). Mój faworyt minimalizuje bolesność samego zabiegu, co zawdzięczamy mniejszej ilości igieł przerywających ciągłość naskórka w danej jednostce czasu. Przy rollerach szpikulce wkłuwają się w skórę pod różnymi kątami, co nie dość, że potęguje nieprzyjemne doznania, to powoduje większe widoczne uszkodzenia skóry (które nie przekładają się na lepsze efekty). Igły DermaPen'a wbijają się prostopadle, tym samym minimalizując niepotrzebne uszkodzenia :-D. Dodatkowo ułatwia on opracowywanie nierównych powierzchni (wszelkie załamania i zagłębienia), co czyni go bardziej precyzyjnym, niż w przypadku Dermaroller'a.
Mimo zaawansowanych technologii i rozlicznych badań, nie „odkryto” lepszego sposobu na poprawę jakości i sprężystości skóry, niż poprzez aktywację jej mechanizmów naprawczych. Do tej grupy zaliczamy właśnie uszkodzenia skóry (w wersji mikro). Brzmi trochę jak zachęcanie do skłonności z zakresu Sadomaso :-), dla polepszenia wyglądu, ale jak wiadomo pozory mylą (choć słyszałam kiedyś, że najlepsze na zmarszczki są pięści męża :-P- to oczywiście żart, proszę nie próbować tego w domu :-D). 

Reasumując zabieg mezoterapii mikroigłowej nie jest przyjemny, ale naprawdę skuteczny.
Czy cel uświęca środki? Na to pytanie musicie już sami odpowiedzieć...
Na pewno stanowi świetną alternatywę dla mezoterapii igłowej, wypełniaczy, botoxu oraz inwazyjnych chirurgicznych zabiegów. Cechuje go umiarkowana bolesność i brak powikłań (np. w postaci zrostów, czy blizn jak to ma miejsce w przypadku powyższych). Mimo braku efektów natychmiastowych, znacząco wpływa na poprawę struktury naszej skóry, co zaowocuje w przyszłości.



Źródła:
biotechnologia.pl
tumbrl.com (źródło ruchomego gif-a z początku posta :-P)
equipmed.com
Martini M.C., Kosmetologia i farmakologia skóry Redakcja naukowa wydania polskiego Waldemar Placek, Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 2008.
Moje doświadczenia i wiedza z głowy :-D

sobota, 29 listopada 2014

Lekcja "grzybobrania", czyli skórne trujaki i prawdziwki...Pod lupą alergia i wrażliwość...

Dziś zajmiemy się zagadnieniami skóry alergicznej i wrażliwej. Temat trochę ciężki, ale postaram się go przybliżyć w zrozumiały i logiczny sposób, bez zbędnego naukowego bełkotu :-).
Granica pomiędzy nimi jest cienka, gdyż dają bardzo podobne objawy zewnętrzne... Stąd tak wiele osób ma problem z właściwym rozpoznaniem.
Ja porównuję sytuację do grzybobrania :-), w którym skóra wrażliwa jest „trujakiem”, upodabniającym się do oryginału- skóry alergicznej. Wprawni „grzybiarze” (czyt. dermatolodzy) rozróżnią je bezbłędnie (jeżeli sam wywiad nie wystarczy, mają do dyspozycji różne badania diagnostyczne), co jest niezwykle istotne w dalszym postępowaniu. Amatorzy zaś niejednokrotnie mają problem z właściwą klasyfikacją obu przypadków.
Najpierw skupmy się na wspomnianym „imitatorze” :-). Problem skóry wrażliwej „dotyka” ok. 56% populacji (i wciąż się powiększa), z dominującą przewagą kobiet. Panowie są mniej predysponowani (jednak liczba „wrażliwych” mężczyzn rośnie), gdyż dzięki wysokiemu poziomowi testosteronu mają grubszą skórę, z prężnie funkcjonującymi gruczołami łojowymi, co przekłada się na skuteczniejszą ochronną warstwę.
Skórę wrażliwą obserwuje się przy jednostkach chorobowych, jak: AZS, trądzik różowaty, łojotokowe zapalenie skóry. Lubi także współwystępować z cerą suchą, o czym można było przeczytać w poprzednim poście (>>link<<).
Nietrudno więc wywnioskować z powyższych faktów, że skóra wrażliwa jest związana z niską jakością bariery obronnej... Niepełnowartościowy płaszcz hydrolipidowy (uszkodzony, bądź nieprawidłowo wykształcony) jest idealną drogą dla wnikania szkodliwych i drażniących związków oraz podatność na wpływ negatywnych czynników. Efektem jest nad wyraz mocna reakcja m.in. na warunki środowiskowe, detergenty oraz kosmetyki. Większości osób skóra wrażliwa kojarzy się jedynie z delikatnością i zaczerwienieniem, a wszelkiego rodzaju krostki oraz świąd określa się mianem alergii. Nic bardziej mylnego. Skóra wrażliwa, przez swą fizjologię, jest szczególnie predysponowana do towarzyszącego jej tzw. niealergicznego wyprysku kontaktowego, który powstaje jako reakcja na chemiczne uszkodzenie bariery hydrolipidowej naskórka, bądź działanie związków drażniących.
Objawy skóry wrażliwej, objętej powyższym wypryskiem, dzieli się na obiektywne, widoczne gołym okiem i subiektywne, zgodne z indywidualnymi odczuciami „szczęśliwego” posiadacza. Do pierwszej grupy zaliczamy wyraźne przesuszenie, łuszczenie skóry, także rumień, czy podskórne grudki i pęcherzyki. 

W drugiej zaś dominuje świąd, pieczenie, oraz uczucie ściągnięcia.

Po odstawieniu substancji drażniącej, obserwuje się samoistne ustępowanie zmian. Tego typu wyprysk jest oporny na miejscowe leki z glikokortykosteroidami (maści, kremy, żele), co tylko potwierdza jego niealergiczne podłoże. Wymaga odstawienia drażniących preparatów i regenerację bariery hydrolipidowej.
W przypadku skóry alergicznej mamy do czynienia z nieprawidłową odpowiedzią ze strony układu immunologicznego (odpornościowego) na zetknięcie z obcą substancją. Wystąpi jedynie u osób predysponowanych (uczulonych na dany związek). Ów „kontakt” skutkuje wytworzeniem przeciwciał, które mają za zadanie zwalczenie intruza. Jest to swego rodzaju „nadopiekuńcza” reakcja organizmu. Alergeny (tak nazywa się substancje uczulające) mogą przedostawać się do wnętrza organizmu (drogą wziewną, pokarmową oraz poprzez nakłucie (np. jad owadów)), bądź wywoływać reakcję przez sam kontakt ze skórą. My zajmiemy się tymi drugimi, które są sprawcami tzw. alergicznego wyprysku kontaktowego. To jest właśnie nasz „prawdziwek”, do którego upodabnia się w objawowo skóra wrażliwa z wypryskiem niealergicznym. Najczęstszą grupą związków wywołujących alergię kontaktową są m.in. gumy (w tym lateks), metale (nikiel, kobalt, chrom), formaldehyd, terpentyna oraz produkty upiększająco- pielęgnacyjne (kremy, kosmetyki kolorowe, balsamy, serum, itp.) oraz perfumy (dotyczy to głównie preparatów „LEAVE ON”, które nie są usuwane z powierzchni skóry po ich aplikacji. Alergie na kosmetyki „RINSE OFF”, czyli spłukiwane, są niezwykle rzadkie).
Alergiczny wyprysk kontaktowy objawia się stanem zapalnym powierzchniowych warstw naskórka (tak więc jest rumień), często obfitującym w wykwity skórne (pęcherzyki, krostki), zwiększone miejscowe rogowacenie oraz złuszczanie. Najczęściej samo odstawienie alergenu nie wystarcza (czasami źródło alergenu bywa trudne do ustalenia, ze względu na opóźnioną reakcję), zazwyczaj konieczna jest specjalistyczna farmakoterapia. Wyprysk jest podatny na działanie leków sterydowych.
Żeby móc skutecznie rozróżnić skórę wrażliwą i alergiczną, należy mieć kilka punktów odniesienia. Są nimi:
  • Czas powstania zmiany- skóra wrażliwa reaguje natychmiast po kontakcie z drażniącym czynnikiem, zaś alergiczna potrzebuje trochę czasu do „namysłu”. Najczęściej uczuleniowa odpowiedź pojawia się po ponownym zetknięciu z konkretnym alergenem (nawet z najmniejszą jego ilością), bądź upływie 10-72 godzin od pierwszego kontaktu.
  • Lokalizacja zmian- w przypadku skóry wrażliwej objawy pojawiają się jedynie w miejscu narażonym na kontakt z „podrażniaczem”. Zaś skóra alergiczna często nie ogranicza się do eksponowanego obszaru. Zmiany mogą dotyczyć miejsc, które nie miały kontaktu z substancją uczulającą. Ponadto, warto wspomnieć o alergiach pokarmowych, wziewnych i krzyżowych, które wywołując odpowiedź ogólną organizmu, dają także objawy skórne.
  • Rozmiar zmiany w przypadku skóry wrażliwej jest proporcjonalny do ilości, bądź stężenia bodźca drażniącego. Cechą charakterystyczną odczynu alergicznego zaś, jest niewspółmierny rozmiar w stosunku do ilości alergenu, który wywołał reakcję uczuleniową. Dość paradoksalne, ale też i charakterystyczne dla skóry alergicznej.
  • Mechanizm powstawania zmian- przy skórze wrażliwej ma podłoże toksyczne, receptory zlokalizowane są w naskórku, dochodzi do zniszczenia komórek warstwy rogowej i płaszcza ochronnego. W przypadku skóry alergicznej, jest to odpowiedź ogólnoustrojowa o podłożu immunologicznym. Receptory alergenów znajdują się w skórze właściwej. Nie obserwuje się tu uszkodzenia komórek jak w przypadku powyższego mechanizmu.
Pielęgnacja zarówno skóry alergicznej, jak i wrażliwej bywa kłopotliwa. „Uczuleniowcy” nierzadko muszą stosować metodę „prób i błędów” w doborze odpowiedniego składu preparatu. Pomocne bywają testy diagnostyczne, ale nie zawsze uda się ustalić wszystkie czynniki alergizujące, których powinno się unikać. Z zasady warto stosować preparaty o prostym składzie, wolne od nadmiaru konserwantów, barwników, środków zapachowych i „agresywnych” składników (tym samym lepiej zrezygnować z preparatów o silnych stężeniach i dużej zawartości związków aktywnych, coś za coś...). Obecność dobrze tolerowanych substancji łagodzących na pewno będzie mile widziana :-).
Skóra wrażliwa „lubi” przede wszystkim związki z grupy emolientów, które uzupełniają ubytki płaszcza hydrolipidowego oraz łagodne substancje nawilżające i kojące podrażnienia. Tu także przeciwwskazane są skomplikowane receptury o zawiłym składzie i wszelkie środki, które mogłyby zaburzyć funkcjonalność bariery ochronnej (glikol propylenowy, alkohol etylowy, kwasy). Wybierajmy kosmetyki bez konserwantów, zbędnych związków zapachowych i barwników. Zrezygnować należy z mycia skóry wrażliwej wodą z detergentami na rzecz łagodnych mleczek, śmietanek, płynów micelarnych, dedykowanych konkretnie dla tej cery.
Jak zwykle można wzmacniać pielęgnację codzienną, obu typów skór, o indywidualnie dobrane zabiegi w gabinecie, ale to nie zwalnia z konieczności dbania o nią w domowym zaciszu...
Ta da :-) i takim oto sposobem mamy oba „grzybki” scharakteryzowane :-)



Źródła:
biotechnologia.pl (kocham tą stronę :-) )
S. Jabłońska, T. Chorzelski Choroby skóry. Dla studentów medycyny i lekarzy, PZWL, Warszawa 2002.
Moje notatki ze studiów z zakresu immunologii, alergologii i dermatologii :-D

sobota, 22 listopada 2014

Skóra sucha czy przesuszona? Oto jest pytanie... część II


Skóra sucha, jak nietrudno wywnioskować z pierwszej części posta, wymaga szczególnej pielęgnacji. Potrzebuje stosowania preparatów o podwójnym działaniu. Z jednej strony niezbędna jest grupa substancji błonotwórczych, które imitować będą warstwę hydrolipidową oraz ją uszczelnią (by zminimalizować TEWL). Z drugiej zaś składniki, które zmniejszą wodny deficyt w naskórku.
Pielęgnację możemy podzielić na domową (bazowa, nieodzowna) i gabinetową (dodatkowa, uzupełniająca).
Cała procedura podstawowa nie obejdzie się bez czynności, jaką jest mycie :-). Zaleca się produkty wolne od silnych detergentów. Związki te zwiększają wymywanie już i tak zubożałej warstwy lipidów naskórkowych, potęgując osłabienie i uczucie ściągnięcia. Unikać należy syntetycznych i drażniących preparatów myjących o silnie zasadowym odczynie, gdyż ich stosowanie zaburza naturalne pH skóry. Zaleca się łagodne produkty i emolienty, które nie naruszają płaszcza wodno -tłuszczowego. Jeżeli o mnie chodzi, polecam traktowanie skóry twarzy dedykowanymi preparatami (mleczka, śmietanki, płyny micelarne) dla cer suchych i wrażliwych (wskazane jest czytanie INCI, gdyż producenci lubią czasem „przemycać” drażniące związki, w całym gąszczu składników).
Istotą pielęgnacji cery suchej jest regeneracja i nawilżanie skóry, które osiągnąć możemy poprzez aplikację odpowiednich produktów na jej powierzchnię. Formuła preparatu powinna zawierać humektanty, emolienty oraz dodatek związków okluzyjnych (pisałam o nich szerzej w poście o budowie skóry >>link<<).
Szczególnie pożądanymi składnikami receptury kosmetyku są:
  • mocznik (w stężeniu do 10%)- związek naturalnie występujący w naskórku o właściwościach higroskopijnych;
  • kwas mlekowy (4-5%) i inni przedstawiciele kwasów AHA w niskich stężeniach (uwaga przy długotrwałym codziennym stosowaniu, gdyż nadmierne złuszczenie naskórka może pogłębić suchość);
  • gliceryna jest substancją wiążąca wodę, dobrze tolerowaną przez skórę;
  • kwas hialuronowy- silne właściwości higroskopijne- pochłania więcej wody niż sam waży. Ponadto tworzy film na powierzchni naskórka, przyspieszając tym samym jego regenerację;
  • kolagen- zaaplikowany na skórę nie sprawdza się w walce ze zmarszczkami, ale dzięki właściwościom higroskopijnym i filmotwórczym fajnie nawilża warstwę rogową :-P;
  • aloes- działa nawilżająco oraz znacząco przyspiesza proces regeneracji naskórka. Zapobiega łuszczeniu się skóry i wygładza jej powierzchnię. Ponadto ma właściwości przeciwzapalne, działając antyseptycznie i przeciwbakteryjnie. Radzę jednak zachować ostrożność przy bardzo podrażnionej, wrażliwej i alergicznej skórze, gdyż może uczulać (lepiej wykonać wcześniej test, u mnie naniesiony na skórę objętą egzemą działa jak płachta na byka, zaś po zejściu wyprysku kontaktowego jego aplikacja przebiega bezproblemowo);
  • alantoina jest pochodną mocznika o działaniu silnie łagodzącym, przeciwzapalnym i regenerującym. Bardzo dobrze tolerowana nawet przez skórę skrajnie wrażliwą i alergiczną.
  • D-panhtenol (prowitamina B5) ma właściwości nawilżające i przyspieszające regenerację naskórka. Cechuje go wysoka skórna tolerancja;
  • Witaminy A, E oraz H (biotyna), które odpowiadają za regulację gospodarki hydro- lipidowej w naskórku.
Pozostańmy na moment w sferze składu kosmetyków, gdyż oprócz tych pożądanych mamy także grupę związków, które wnoszą swą obecnością więcej szkody niż pożytku. Oto w skrócie najistotniejsze z nich:
  • Środki zapachowe ukryte sprytnie pod nazwą Parfum, bądź Fragrance. Tym terminem może być określonych ok. 200 związków chemicznych. Są najczęstszą przyczyną podrażnień i kontaktowego zapalenia skóry.
  • Barwniki (pigmenty), gdyż tak naprawdę są powszechnymi „podrażniaczami” i alergenami, a nic nie wnoszą do skuteczności samego preparatu. Stanowią jedynie dodatek „cieszący” oko :-).
  • SLS (Sodium Lauryl Sulfate) i jego pochodne SLES (Sodium Myreth Sulfate, Sodium Laureth Sulfate), są powierzchniowo czynnymi substancjami myjącymi o właściwościach pianotwórczych (piana miała znaczenie przy stosowaniu klasycznych mydeł, zaś w procesie emulgacji zanieczyszczeń z powierzchni skóry syntetycznymi detergentami, nie jest do niczego potrzebna, to tylko taki „bajer”, który jest efektem dodania do receptury odrębnych substancji odpowiedzialnych za jej wytwarzanie :-P). Często są przyczyną podrażnienia, przesuszenia i alergii, spowodowanych wymywaniem naturalnych lipidów naskórkowych.
  • Niektóre alkohole w dużych stężeniach (o ilości związku w recepturze decyduje kolejność w składzie INCI, czyli początkowe pozycje świadczą o większej zawartości). To nie tak, że powinniśmy się bać wszystkich „procentowych” składników receptury (alkohole są m. in. świetnymi emulgatorami oraz promotorami przejścia przeznaskórkowego dla innych związków, np. gliceryna), aczkolwiek należy zachować ostrożność, gdyż niektóre z nich, w nadmiarze, przyczyniają się do wymywania naskórkowych lipidów, zwiększając przesuszenie skóry. Na uwagę zasługują:
- Isopropyl Alcohol (IPA) jako składnik kosmetyków jest silnie drażniący i alergizujący, więc jego radzę unikać. Co ciekawe samodzielnie stanowi skuteczny odtłuszczacz, którym przemywa się warstwę dyspersyjną po utwardzaniu żeli, bądź hybryd w lampie UV :-P.
- Stearyl Alcohol, który jako składnik toników i preparatów ściągających może przesuszać skórę.
- Alcohol Denat. to zanieczyszczony etanol. W dużych stężeniach lubi przesuszać, działać drażniąco i alergizująco.
  • Konserwanty, przedłużające trwałość formy kosmetyku. Szczególną uwagę należy zwrócić na: Imidiazolidinyl Urea, Diazolidinyl Urea i DMDM Hydantoin, czyli grupę bazującą na formaldehydzie i jego pochodnych oraz całą „szczęśliwą” gromadkę parabenów (Methyl-, Propyl-, Butyl-, Ethyl- i Isobutyl- paraben). Są czynnikami drażniącymi i alergizującymi.
  • Propylene Glycol, mimo iż jest humektantem, może podrażniać (dobrze penetruje w głąb skóry).
  • Etanoloaminy- wszystkie: MEA (Monoetanoloamina), DEA (Dietanoloamina), TEA (Trietanoloamina). Są regulatorami pH produktu i związkami pianotwórczymi. Stanowią częstą przyczynę alergii i podrażnień.
  • Unikać powinno się długotrwałego i regularnego stosowania receptur obfitych w związki okluzyjne. Przyczyniają się do powstawania wyprysków na skórze, gdyż mają tendencję do zatykania porów. Tworząc tzw. okluzję ciągłą, mogą zaburzyć wytwarzanie naturalnych lipidów naskórkowych i w efekcie spotęgować suchość. Są licznymi składnikami tzw. kremów tłustych (np. stosowanych na zimę, dlatego zaleca się ich aplikację krótkotrwałą przed wyjściem z domu i usuwanie z powierzchni skóry po powrocie do niego). Nie mówię tu o dodaniu związku okluzyjnego do receptury, gdyż uzupełnia działanie emolientów. Chodzi mi o kosmetyki ciężkie, tłuste, które w głównej mierze składają się z tych substancji. Nie popadajmy w skrajność, że wszystko, co będzie miało np. dodatek silikonów (czyli ok. 90% kosmetyków) czy wazeliny będzie złe, bo nie o to chodzi :-).
Teraz znając już składniki pożądane i niechciane, myślę, że łatwiej będzie kupić wartościowy i skuteczny kosmetyk.
Wróćmy jednak do samej pielęgnacji. Oprócz środków do codziennej aplikacji, należy zaopatrzyć się w preparaty o zastosowaniu okresowym, gdy panują niesprzyjające warunki atmosferyczne. Warto uniknąć nasilonego dyskomfortu towarzyszącego skórze szczególnie zimą i latem. Niska temperatura zmniejsza wydzielanie sebum, a tym samym zwiększa TEWL, dlatego zaleca się stosowanie specjalistycznych preparatów ochronnych przy długotrwałej styczności z zimnem. Dla osób źle tolerujących ciężkie formuły tych kosmetyków (z powodu negatywnej reakcji na nadmiar związków okluzyjnych), są dostępne produkty o lżejszej i szybko wchłaniającej się konsystencji, które dobrze spełniają swoją rolę. Z kolei intensywne działanie promieni UV mocno przesusza skórę, co więcej, prócz zwiększonego TEWL-u uszkadza DNA komórek (opalenizna nie powstaje przypadkiem, polega na utlenianiu się obecnego w skórze barwnika- melaniny, co jest fizjologiczną ochroną przed destrukcją materiału genetycznego). Dodatkowo skóra broniąc się przed utratą wody pogrubia warstwę rogową, co w efekcie znacząco utrudnia penetrację składników aktywnych, a tym samym obniża skuteczność aplikowanych kosmetyków. Zaleca się stosowanie (nie tylko przy skórze suchej) produktów zawierających filtr ochronny o określonej wartości SPF w połączeniu ze związkami o działaniu nawilżającym. Tym bardziej, że proces fotostarzenia skóry powoduje najwięcej szkód. A omawiana cera jest szczególnie podatna na tworzenie zmarszczek i przedwczesne starzenie, z racji samej fizjologii, więc tym bardziej należy o nią prawidłowo zadbać, by nie przyspieszać całego procesu...
Do niezbędników domowej pielęgnacji, prócz powyższych, należy dodać regularne wykonywanie peelingów enzymatycznych, bez mikrogranulek i kapsułek ściernych, by wyeliminować mechaniczne podrażnienie spowodowane tarciem. Wbrew pozorom to istotny proces, który pozytywnie wpływa na stopień nawilżenia skóry. W teorii usuwamy częściowo warstwę rogową, więc wydawać by się mogło, że ścieńczając ją, pogłębiamy osłabienie bariery ochronnej. Nic bardziej mylnego. Peeling wykonywany w odpowiednich odstępach czasu (w tym przypadku nie częściej niż raz na dwa- trzy tygodnie), umożliwia pozbycie się łuszczącego martwego naskórka (skóra jest bardziej gładka), co ułatwia penetrację stosowanych kremów, poprawiając skuteczność ich działania. A sama ilość usuwanych komórek warstwy rogowej nie wpływa na zaburzenie funkcjonowania płaszcza hydrolipidowego.
Nie zapominajmy w tym całym „szaleństwie” pielęgnacyjnym o właściwie zbilansowanej diecie, która obfitować powinna w niezbędne kwasy tłuszczowe, aminokwasy egzogenne, witaminy, mikro- i makroelementy oraz wodę.
Skórę suchą prócz domowej pielęgnacji możemy jak najbardziej wspomagać gabinetowymi zabiegami. Zaliczyć do nich możemy peelingi chemiczne. Głównie stosuje się tu kwasy AHA (mlekowy, glikolowy, bądź migdałowy) oraz PHA (laktobionowy). Stężenie nie może być zbyt wysokie, gdyż chodzi nam o działanie komedoplastyczne i nawilżenie skóry, a nie usuwanie przebarwień czy blizn, więc nie ma potrzeby, by działać agresywnie i intensywnie złuszczać naskórek. 


Ponadto, z zabiegów gabinetowych jak najbardziej wskazane są: elektroterapia (mikroprądy, jonoforeza, mezoterapia bezigłowa), mezoterapia mikroigłowa, igłowa, sonoforeza, które pogłębiają penetrację aplikowanych związków nawilżających i przyspieszających regenerację naskórka.
Prawidłowa pielęgnacja skóry suchej jest niezwykle istotna. Brak jej lub niewłaściwe postępowanie może doprowadzić do nasilenia zmian i w efekcie do błędnego koła, w którym osłabiona bariera jest coraz bardziej dostępna dla czynników zewnętrznych, potęgujących podrażnienie i nierzadko doprowadzających do powstania stanu zapalnego. Doraźne ich „zaleczanie” nic nie da, jeżeli nie wprowadzimy regularnej i właściwie dobranej pielęgnacji domowej (to nie tak, że odradzam zabiegi w gabinecie kosmetycznym, ale samą wizytą o częstotliwości raz w miesiącu, jako kosmetolodzy czy kosmetyczki, nie jesteśmy w stanie zlikwidować „problemu”, jeżeli nie ma tej zasadniczej codziennej „bazy”). Tak więc, to na barkach posiadaczy skóry suchej spoczywa największa odpowiedzialność :-).
Opieka” nad skórą przesuszoną, nie różni się zbytnio procedurą postępowania od poprzedniczki. Tu również najistotniejsza jest pielęgnacja domowa, którą opcjonalnie można uzupełniać zabiegami gabinetowymi. Mimo, że zaistniałe niedobory i deficyty składników w skórze są odwracalne (chyba, że mamy do czynienia z odwodnioną cerą suchą), nie umniejszajmy potrzeby prawidłowego jej „traktowania”, gdyż może przysporzyć równie wielu problemów i dyskomfortu. Wspólną i najistotniejszą cechą kosmetyków dla odwodnionej skóry jest konieczność dostarczenia składników nawilżających i zapobiegających TEWL. Cera przesuszona z reguły nie wymaga tak intensywnej regeneracji naskórka, jak sucha (wszystko zależy od jej typu). Nie zaszkodzi jednak (nawet profilaktycznie) wzmocnić działania preparatu o substancje uzupełniające ewentualne ubytki płaszcza hydrolipidowego, gdyż długo utrzymujący się stan odwodnienia, nie oszczędza bariery ochronnej. Produkty powinny być dostosowane stricte do typu skóry, której dotyczą, bo jak wiadomo przesuszyć możemy każdy z nich. Ma to istotne znaczenie, gdyż są grupy związków nietolerowanych przez skórę tłustą, a lubianych np. przez suchą, czy normalną i odwrotnie. W recepturze prócz składników dopasowanych do konkretnej cery, idealnie odnajdą się substancje opisane przy skórze suchej, gdyż wybrałam związki wykazujące głównie działanie nawilżające i regenerujące. Listy składników niepożądanych komentować nie muszę. Dotyczy ona receptur wszystkich kosmetyków, bez względu na posiadany typ skóry i okolicę ciała, na którą będą aplikowane. Po prostu ich unikajmy (powstanie odrębny post o tej tematyce). Wracając jednak do procesu pielęgnacyjnego, równie dobrze dla cer przesuszonych, sprawdzą się wymienione wyżej zabiegi gabinetowe, które zwiększyć mają uwodnienie naskórka i usprawnić jego odnowę.
Reasumując, skóra sucha wymaga intensywnej regeneracji, związków imitujących barierę ochronną oraz grupy substancji, które umożliwią zwiększenie stopnia nawilżenia warstwy rogowej. Taka procedura wymaga stałej obecności i regularności stosowania, gdyż skóra nie jest w stanie sama wytworzyć wystarczającej ilości naskórkowych lipidów. W przypadku cery odwodnionej istota pielęgnacji polega na dostarczeniu związków o działaniu higroskopijnym, gdyż jej prawidłowy poziom nawilżenia, został odwracalnie zachwiany przez różne czynniki i mechanizmy. Często konieczna jest także regeneracja warstwy hydrolipidowej, by usprawnić wiązanie wody w naskórku.
Ufff... THE END :-). Gratuluję wytrwałym, którym udało się przebrnąć do końca :-P.


Źródła:
R. Glinka Receptura kosmetyczna z elementami kosmetologii, Oficyna Wydawnicza MA, Łódź 2008.
B. Jaroszewska Kosmetologia, Wydawnictwo Atena, Warszawa 2010.
A. Jabłońska- Trypuć, R. Czerpak Surowce kosmetyczne i ich składniki, Wydawnictwo MedPharm, Wrocław 2008.
Evaluation of aloe vera gel gloves in the treatment of dry skin associated with occupational exposure. Am J Infect Control 2003 Feb;31(1):40-2
www.eucerin.pl
www.biotechnologia.pl
www.wydawnictwo-apis.pl/artykuly/suchask.htm

środa, 19 listopada 2014

Skóra sucha czy przesuszona? Oto jest pytanie... część I


Wiele osób ma problemy z prawidłowym rozpoznaniem i odróżnieniem skóry suchej od przesuszonej (odwodnionej). Często także wrzuca się je do jednego worka i traktuje jak synonimy, a z całą pewnością nimi nie są, co stanie się jasne jak słońce, po przeczytaniu posta (a właściwie dwóch, bo chciałam wam oszczędzić tasiemcowego artykułu, więc ciachnęłam tekst na dwie części). Zapraszam :-).
Dla lepszego zrozumienia tematu, jak zwykle dawka teorii :-D.
Zaczniemy od powrotu do budowy skóry (cały post o jej strukturze >>tutaj<<), a konkretniej warstwy rogowej. Korneocyty otoczone i spojone cementem międzykomórkowym tworzą, wraz z wydzieliną gruczołów łojowych, warstwę ochronną przed wnikaniem różnych substancji, mikroorganizmów oraz utratą wody z głębi naskórka (TEWL).
Zgodnie z ustalonym podziałem na typy skóry, wyróżniamy: suchą, normalną, tłustą i mieszaną. Różnicowanie zależy od ilości wytwarzanego przez nią „tłuszczowego” płaszczyka (głównie chodzi o intensywność pracy gruczołów łojowych, a co za tym idzie ilość wyprodukowanego sebum). Pierwsze miejsce pod względem grubości płaszcza hydrolipidowego zajmuje skóra tłusta, która ma tendencję do nadprodukcji sebum. Kolejna na podium jest skóra normalna (uwielbiam to słowo, w myśl zasady: podaj mi definicję normalności, a powiem Ci, czy się w niej mieszczę :-P). Na szarym końcu zaś, plasuje się skóra sucha. Skóra mieszana, jak sama nazwa wskazuje jest połączeniem przeważnie dwóch typów, zlokalizowanych w różnych strefach twarzy. Jak można zauważyć, w ciągu życia, typ skóry zmienia się kilkukrotnie (dzieciństwo, wiek nastoletni z „burzą” hormonalną, dojrzałość, starość). Są pewne czynniki, które go warunkują. Zaliczamy do nich: skłonności genetyczne, poziom hormonów, układ immunologiczny, oczywiście wiek (wraz z upływem lat zmniejsza się produkcja lipidów naskórka, a co za tym idzie zwiększa się jej suchość i podatność na tworzenie drobnych zmarszczek). W sposób pośredni na stan skóry wpływają warunki atmosferyczne (wilgotność powietrza, temperatura, promienie UV), dieta (powinna być bogata w niezbędne składniki odżywcze i wodę) i pielęgnacja (niewłaściwa może znacząco pogorszyć stan skóry).
Wróćmy jednak do naszego „suchotnika” :-). Jak wynika z powyższego podziału, skóra sucha wykazuje zaniżoną wartość, co do ilości sebum, które jest w stanie wyprodukować w określonej jednostce czasu. A co za tym idzie, ma najcieńszy i niepełnowartościowy płaszcz ochronny. Ubytki lipidów warstwy rogowej naskórka nie pozostają bez znaczenia, gdyż chronią one tzw. NMF (Natural Moisturizing Factor czyli naturalny czynnik nawilżający), będąc z nim w swoistym ciekłokrystalicznym układzie. Rozszczelnienie ich połączenia powoduje wymywanie elementów tworzących NMF, a co za tym idzie zaburzane są zdolności zatrzymywania wody w naskórku. Uogólniając, wszystkie powyższe braki w składzie bariery hydrolipidowej odbijają się rzecz jasna na jej skuteczności. To jakby chcieć ochronić się przed ulewą przemakalnym płaszczem przeciwdeszczowym, bądź dziurawą parasolką. Nieszczelna warstwa obronna zwiększa przeznaskórkową utratę wody, dając uczucie ściągnięcia, a braki w składzie lipidów spajających korneocyty ze sobą, czynią skórę szorstką i łuszczącą się. Często towarzyszy także świąd. Nieodpowiednie podejście i zaniedbania mogą doprowadzić do pogłębienia suchości, objawiającej się pęknięciami skóry i w efekcie powstawaniem stanów zapalnych.
Chcąc, nie chcąc powyższe cechy potęgują jej podatność na podrażnienia ze strony czynników zewnętrznych (w tym atmosferycznych oraz pobocznych- drażniących „uzupełniaczy” formuły kosmetyku). Skóra sucha jest delikatna. Może jednocześnie stać się wrażliwa, ale nie jest to pewnikiem. Jednak szczerze radzę z zasady potraktować ją jako wrażliwą, gdyż nie warto na sobie testować skórnych granic wytrzymałości, tylko przypisać jej wrażliwość i obchodzić się trochę jak z „jajkiem” :-). To na pewno nie zaszkodzi.
Istnieją w dermatologii również pewne jednostki chorobowe związane z suchością skóry. Należą do nich: łuszczyca, rybia łuskarogowiec i AZS (atopowe zapalenie skóry), które mają swe podłoże w nieprawidłowej budowie płaszcza hydrolipidowego (obarczone genetycznymi predyspozycjami) oraz cukrzyca i choroby metaboliczne, które zwiększają suchość, wpływając na warstwę ochronną naskórka.
Teraz przejdziemy do skóry odwodnionej/przesuszonej. Często bywa mylona z suchą. Może dawać podobne objawy zewnętrzne i odczucia w postaci  "ściągnięcia" skóry, czy łuszczenia drobnopłatowego. Jednak pierwszą i podstawową różnicą jest fakt, że przesuszyć możemy każdy typ skóry (co ciekawe skórę suchą też można, o zgrozo, przesuszyć- niewłaściwą pielęgnacją lub jej brakiem, wówczas staje się ona bardzo sucha, doprowadzając terminalnie do błędnego koła nawracających stanów zapalnych). Kolejną różnicą jest ubytek w skórze odwodnionej wody z naskórka, bez naruszenia ciągłości warstwy hydrolipidowej, bądź odwracalne jej naruszenie spowodowane niewłaściwą pielęgnacją (może również dojść do wymywania składników NMF po uszkodzeniu warstwy ochronnej). Po przywróceniu prawidłowej procedury pielęgnacyjnej, wszystko jednak wraca do normy (nie w tempie natychmiastowym, gdyż wszystko zależy od stopnia deficytu wody i uszkodzenia płaszcza hydrolipidowego). Woda z naszej skóry odparowuje w zawrotnym tempie, jeżeli nie będziemy jej właściwie nawadniać (z zewnątrz i od wewnątrz) dochodzić będzie do przesuszenia. Najczęściej odwodnienie nasila się okresowo, np. zimą bądź latem, co związane jest z nadmierną ekspozycją na niekorzystne warunki środowiskowe. 
Reasumując skóra odwodniona (przesuszona) jest związana głównie z nieprawidłową pielęgnacją (np. stosowaniem drażniących detergentów, które wymywają obecne lipidy naskórka, niewłaściwa ochrona przed niskim temperaturami, bądź intensywnymi promieniami UV) lub jej brakiem oraz dietą ubogą m.in. w wodę. Może dotyczyć każdego typu skóry. Zmiany te są jednak jak najbardziej odwracalne. W przypadku skóry suchej nie jest to takie „hop siup”. Przyczyna tkwi w wadliwej budowie bariery ochronnej skóry, spowodowanej deficytem związków tłuszczowych, które ją tworzą (często jest uwarunkowana genetycznie). Właściwą pielęgnacją i dietą możemy jedynie zniwelować towarzyszące jej objawy zewnętrzne (łuszczenie, szorstkość) i subiektywne odczucia (ściągnięcie, świąd, pieczenie), ale nie wpłyniemy na ilość produkowanych lipidów.

O tym jak wyglądać powinna pielęgnacja skóry suchej oraz przesuszonej w drugiej części posta :-).



Źródła:
Martini M.C., Kosmetologia i farmakologia skóry Redakcja naukowa wydania polskiego Waldemar Placek, Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 2008.
Sawicki W., Malejczyk J., Histologia, Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 2012.
L. Baumann Dermatologia estetyczna, PZWL, Warszawa 2012.

sobota, 8 listopada 2014

Blizna bliźnie nierówna... Rozstępy...


W dzisiejszym poście postaram się trochę przybliżyć zagadnienie rozstępów (striae distensae), choć dla przeważającej ilości z nas, kobiet oraz części mężczyzn, jest to problem znany z autopsji. Rozstępy zwane są z języka angielskiego terminem stretch marks i jak nazwa wskazuje stanowią „ślady” po nadmiernym rozciągnięciu skóry (bez względu na to czy „rośniemy” na długość, czy też szerokość...). Owe „pamiątki” mają z reguły wrzecionowaty kształt i są niczym innym jak bliznami zanikowymi (atroficznymi). Ich „szczególność” polega m. in. na mechanizmie tworzenia. Mimo, że rozstęp jest blizną, jego powstanie nie jest wynikiem urazu zewnętrznego. Czyli nie jest efektem końcowym procesu zabliźniania rany. Związany jest natomiast ze zmianami samej struktury sieci włókien kolagenowo- elastynowych skóry właściwej.
Jak opisywałam już w poście o budowie skóry >>link<<, powyższe białka odpowiadają za elastyczność i sprężystość, stanowiąc rusztowanie całej tkanki. Wszelkie zmiany negatywnie wpływające na jej strukturę, odbijają się na właściwościach. Idąc dalej tym tropem, zmienione utkanie sieci włókienek obniża elastyczność i wytrzymałość skóry na rozciąganie. Jeżeli do tego dodamy jeszcze zwiększenie masy ciała, bądź, tzw. skok wzrostowy, rozstępy gotowe...
Mój znajomy lekarz, porównał je bardzo obrazowo do "oczek" w rajstopach, które "poszły" pod wpływem nadmiernego naprężenia, bądź wadliwego materiału, z którego zostały wykonane. Tak samo jest ze skórą pokrytą bliznami zanikowymi. Tak jak rajstopy z oczkami traci ona swój "fason" staje się wiotka i mało sprężysta, sprawiając wrażenie " za luźnej".
Przyczyn za taki stan skóry, należy szukać wśród czynników, które upośledzają funkcjonowanie fibroblastów (będących swoistymi „producentami” kolagenu i elastyny), bądź deficytu niezbędnych surowców do syntezy białek skóry właściwej.
Głównymi winowajcami są steroidowe hormony produkowane przez korę nadnerczy, z czego najistotniejszy jest kortyzol. Jego zwiększony poziom zaburza pracę wspomnianych fibroblastów. Odbija się to negatywnie na szybkości i jakości syntetyzowanych przez nie białek.
Rozstępy mogą powstawać w różnym wieku. Istnieją jednak pewne okresy i stany fizjologiczne, które zdecydowanie sprzyjają ich tworzeniu się.
Zaliczamy do nich:
  • Wiek dojrzewania- w zasadzie od tego momentu może rozpocząć się nasza „przygoda” z rozstępami. Jego cechą charakterystyczną jest tzw. „burza hormonalna”. Dotyczy to także kortyzolu, który swym podniesionym poziomem znacząco upośledza elastyczność skóry. Najczęściej takie „nastoletnie pamiątki” lokalizują się na łydkach, pod kolanami, na piersiach, udach oraz pośladkach. Czyli wszędzie tam, gdzie dochodzi do gwałtownego rozciągania skóry. Rozstępy te charakteryzują się gęstą siateczką drobnych wrzecionowatych pasm. Ponadto, blizny dotyczące tzw. skoku wzrostowego często prócz nóg umiejscowione są także na plecach, w okolicy lędźwi.
  • Ciąża- kolejny wyjątkowo sprzyjający okres dla tworzenia rozstępów, gdyż obserwuje się zwiększony poziom hormonów kory nadnerczy. Blizny zanikowe powstałe w trakcie ciąży lokalizują się w okolicach brzucha (w tym także „boczków”) oraz biustu. Mogą osiągać spore rozmiary.
  • Genetyczne uwarunkowania- dziedziczymy skłonność do tworzenia rozstępów, ale to nie „wyrok”.
  • Otyłość- charakteryzuje się podniesionym poziomem kortyzolu + zwiększeniem masy ciała, a co za tym idzie, rozciąganie skóry. Efekt łatwy do przewidzenia...
  • Duże wahania wagi- nie wpływają pozytywnie na stan skóry. Skoki masy ciała zmniejszają elastyczność skóry i osłabiają ją, czyniąc bardziej podatną na tworzenie rozstępów.
  • Kulturyści i „amatorzy” siłowni :-)- rozstępy, jak już pisałam najczęściej towarzyszą znacznemu wzrostowi masy ciała (po gwałtownych jej spadkach, także się to zdarza) i nie ma tu znaczenia, czy obserwuje się rozrost tkanki tłuszczowej, czy jak w przypadku kulturystów mięśniowej. Mechanizm jest ten sam, gwałtownie rozciągnięta skóra nie wytrzymuje naprężenia i po prostu „pęka”. W tym przypadku rozstępy lokalizują się najczęściej na ramionach oraz w okolicy obręczy barkowej.
  • Menopauza- jest kolejnym etapem, któremu towarzyszą silne wahania poziomu hormonów.
  • Długotrwałe przyjmowanie leków sterydowych- dotyczy zarówno preparatów o działaniu miejscowym jak i ogólnym. Powodują wyraźne ścieńczenie skóry i zwiększają poziom kortyzolu we krwi. Powstałe rozstępy są szerokie i bardzo widoczne. Jest najczęstszą przyczyną występowania zespołu Cushing'a (o nim niżej).
  • Jednostki chorobowe- rozstępy mogą towarzyszyć również schorzeniom o podłożu hormonalnym. Mam tu na myśli nadczynność nadnerczy oraz tzw. zespół Cushing'a. W obu przypadkach w nadmiernych ilościach wydzielany jest m.in. kortyzol. W efekcie dochodzi do zmniejszenia wytrzymałości skóry na rozciąganie. Powstałe rozstępy są zmianami o dużych gabarytach i widoczności. W przypadku zespołu Cushinga czynnikiem sprzyjającym jest wyraźne ścieńczenie skóry i towarzysząca chorobie otyłość cushingoidalna (nagromadzenie tkanki tłuszczowej w obrębie tułowia).
  • Dieta niskokaloryczna- jeżeli jest długotrwała, może znacząco upośledzić prawidłowe funkcjonowanie skóry. Powodem jest nie dostarczanie w odpowiednich ilościach składników odżywczych (głównie aminokwasów egzogennych, czyli takich, których nie potrafimy sami wytworzyć i musimy je dostarczyć z zewnątrz) potrzebnych do syntezy włókien kolagenowych i elastynowych. Logiczne więc staje się, że gdy brakuje nam budulca, fibroblasty nie są w stanie wytworzyć pełnowartościowych produktów. A to przekłada się na ilość oraz jakość syntetyzowanego białka.

Powstałe rozstępy charakteryzują dwie fazy, mianowicie:
  • Zapalna, która trwa do 6 miesięcy od powstania zmian na skórze. Rozstępy są wypukłe, towarzyszy im stan zapalny, mają intensywne zabarwienie sino- purpurowo- czerwone. Ścieńczałe i niepełnowartościowe włókna kolagenowe oraz elastynowe ulegają rozerwaniu i zniekształceniu.
  • Zanikowa, która świadczy o bliznowaceniu i zejściu stanu zapalnego. Rozstępy z widocznych ciemnych pasm zmieniają zabarwienie na perlisto- białe, zbliżone do otaczającej skóry. Faza charakteryzuje się wyraźnym ścieńczeniem, a nawet zanikiem naskórka pokrywającego rozstęp. Spłaszcza się fizjologicznie falista granica skórno-naskórkowa. Zanika część włókien kolagenowych (pozostałe stają są wyraźnie cieńsze) oraz syntetyzowane są nieprawidłowo uformowane włókna elastynowe. „Dojrzały” rozstęp leży poniżej poziomu zdrowej, otaczającej go skóry i ma pofałdowaną powierzchnię.
Jak zwykle lepiej zapobiegać, niż leczyć. Tak jest i w tym przypadku. Warto więc kontrolować masę ciała i dbać o prawidłową dietę. Powinna być bogata w witaminy, ważne aminokwasy, mikro (głównie cynk i krzem) i makroelementy. Nie zapominajmy również o prewencji od strony kosmetycznej (zwłaszcza we wspomnianych okresach predyspozycyjnych). Na rynku dostępna jest ogromna ilość preparatów pielęgnacyjnych. Należy jednak pamiętać, że są to produkty, które wspomagają profilaktykę, nie usuną, ani nie zmniejszą już powstałych blizn. Najczęściej w swym składzie zawierają kompleksy witamin (A, C, E), wyciąg z soi, wąkroty azjatyckiej, skrzyp, bluszcz, aloes, kwasy w niższych stężeniach (ok. 5-8%), czyli składniki, które mogą wywrzeć pozytywny wpływ na fibroblasty (warunkiem ich skuteczności jest przedarcie się do skóry właściwej, ale o tym już pisałam we wspomnianym poście o budowie skóry >>link<<) oraz zapewniają odpowiedni stopień nawilżenia skóry. Najważniejszym elementem w całej procedurze pielęgnacyjnej jest masaż (preparat to tylko uzupełnienie, równie dobrze można użyć jako środka poślizgowego oliwę z oliwek bądź specjalistyczny olej do masażu) :-). Powinien być intensywny, umożliwiający przekrwienie tkanek, gdyż znacząco polepsza to metabolizm komórek, a co za tym idzie ich stopień odżywienia i dotlenienia.
Jeżeli profilaktyka nie zostanie zastosowana, bądź okaże się niewystarczająca i rozstępy się pojawią, należy podjąć walkę z nimi jak najwcześniej. Idealne są „świeże” purpurowe zmiany, gdyż działając na tym etapie jesteśmy w stanie, praktycznie całkowicie się ich pozbyć.
Gorzej jest, jeżeli chcemy się z rozstępami rozprawić, w momencie gdy są stałym elementem skóry, towarzysząc nam od lat. Wówczas wszelkie podejmowane zabiegi mają na celu przywrócenie ich do stanu charakterystycznego dla pierwszej fazy. Tylko wywołanie stanu zapalnego uruchamia procesy naprawcze i umożliwia regenerację tkanki. Leczenie tzw. „starych” (białych) rozstępów bywa żmudne i długotrwałe.
Do zabiegów skutecznych w walce z bliznami zanikowymi należą: mezoterapia mikroigłowa, radiofrekwencja mikroigłowa, laseroterapia- laser frakcyjny, zastosowanie kwasów medycznych w wysokich stężeniach (najlepiej łączonych z mikrodermabrazją) oraz karboksyterapia.
Wiem, że na chwilę obecną nazwy powyższych zabiegów są skomplikowane i niezrozumiałe, ale dołożę wszelkich starań, żeby przybliżyć każdy z nich w kolejnych postach :-).
Także odrobinę cierpliwości i wszystko będzie w myśl zasady NIE TAKI DIABEŁ STRASZNY... :-)


Źródła:

www.biotechnologia.pl
www.marekwasiluk.pl
Lebwohl M.G., Heyman W.R., Berth- Jones J., Coulson I., Leczenie chorób skóry, Urban& Partner, Wrocław 2009.
qmedicine.co.in

wtorek, 4 listopada 2014

Cytrusowa przypadłość :-)... Cellulit


Dziś słów kilka o lipodystrofii (a co, też znam trochę mądrych słów :-P), czyli cellulicie. CELLULIT, CELLULIT i jeszcze raz CELLULIT, a nie żaden cellulitis :-) . Post będzie o tzw. skórce pomarańczowej. Jednak, gdyby ktoś chciał poczytać o bakteryjnym zapaleniu tkanki łącznej (przebiegającej często z owrzodzeniami), wtedy wpisać należy w wyszukiwarkę słowo CELLULITIS :-). Mała rzecz, a jaki rozdźwięk wizualny obu przypadłości :-).
Nie będę gołosłowna:
Tak wygląda cellulitis:



A tak cellulit:

Myślę, że teraz już nikt nie ma wątpliwości, że to nie synonimy, ani obcojęzyczne odpowiedniki :-). Tak na przyszłość, jeżeli spotkacie się z łacińską nazwą z przyrostkiem -itis (np. hepatitis, dermatitis, cellulitis), będzie to świadczyć o stanie zapalnym danej tkanki lub narządu :-).
Koniec lekcji łaciny, wracamy do tematu :-).
Za przyczyny powstawania cellulitu uważa się zmiany w strukturze tkanki tłuszczowej oraz nieprawidłowe jej rozmieszczenie (wpuklenia fragmentów tkanki tłuszczowej do skóry właściwej, powodują charakterystyczny, nierówny obraz skórki od pomarańczy). Często współtowarzyszą im obrzęk i zwłóknienie, które związane są z zaburzeniami metabolizmu i procesów biochemicznych na poziomie komórkowym.
Cellulit dotyczy 85% kobiet w różnym wieku i coraz częściej także mężczyzn. Jak napisałam powyżej przeważa płeć żeńska (jak zwykle mamy pod górkę), gdyż estrogeny stymulują namnażanie komórek tłuszczowych. Problem dotyczy zarówno szczupłych Pań (w tym aktywnych fizycznie), jak i borykających się z nadwagą, bądź otyłością (nadprogramowe kilogramy znacząco nasilają cellulit). W przypadku Panów czynnikami sprzyjającymi, prócz nieprawidłowego trybu życia, są choroby przebiegające z zaburzeniami hormonalnymi (bądź przyjmowanie leków destabilizujących ich poziom) oraz dieta obfita w estrogeny i estrogenopodobne związki dodawane do żywności.
Teraz skupimy się na budowie i pojemności „magazynowej” samej tkanki podskórnej. Jest usytuowana pod skórą właściwą i zbudowana z włókien kolagenowych oraz elastynowych (tworzą rusztowanie). Przestrzenie między włóknami mają kształt kanałów i wypełnione są adipocytami (komórkami tłuszczowymi). W ich wnętrzu znajduje się tłuszcz pod postacią trójglicerydów. Komórki te są elastyczne, a co za tym idzie, bez problemu powiększają swą objętość (nawet kilkukrotnie), by zmagazynować więcej „zapasów” :-P. Jedynie 1/3 komórek tłuszczowych ma dojrzałą postać zdolną syntetyzować i magazynować trójglicerydy. Pozostałą część stanowią preadipocyty, które w razie potrzeby zdolne są do przemiany w adipocyty. Tak więc, by nas wszystkie dobić napiszę tylko, że gdy obecne w tkance adipocyty osiągną swą maksymalną objętość, a dieta obfituje w składowe trójglicerydów, do życia powoływane są nowe zastępy komórek zdolnych magazynować tłuszcz (w drugą stronę zaś, gdy się odchudzamy nasze adipocyty pozbywają się zawartości swego wnętrza, zmniejszając jedynie objętość, ale samych komórek tłuszczowych nam nie ubywa).
Cellulit zlokalizowany jest najczęściej w rejonie ud, bioder, pośladków, podbrzusza i ramion (czyli może swym zasięgiem obejmować całkiem sporą część ciała)...Pojawia się już u nastolatek, jednak czynnikiem predysponującym jego widoczność jest stan skóry, a co za tym idzie, wiek, gdyż wraz z upływem lat zmniejsza się jędrność i elastyczność skóry właściwej. Mówi się, że jest defektem estetycznym. Nie do końca mogę się z tym zgodzić, gdyż wszystko zależy od stadium zaawansowania zmian.
Pierwszy stopień zachodzi na poziomie rusztowania kolagenowo-elastynowego tkanki podskórnej oraz najdrobniejszych naczyń krwionośnych. Nie ma żadnych zmian widocznych gołym okiem.
Kolejne stadium objawia się zmianą elastyczności skóry, będącej skutkiem rozrostu siateczki włókienek wokół adipocytów. Dochodzi również do spadku temperatury, w związku z pogłębieniem zmian w naczyniach krwionośnych.
W trzecim stopniu jest charakterystyczny już obraz skórki od pomarańczy, wyczuwalne stają się także podskórne ziarnistości. Z punktu widzenia komórkowego powstają mikroguzki, tętniaki naczyń włosowatych (najdrobniejsze kapilary), a w ich następstwie niewielkie wylewy w tkance tłuszczowej.
Ostatnie stadium świadczy o największych zmianach. Wizualnie skóra objęta cellulitem przypomina połączone ze sobą różyczki kalafiora. Guzki są dobrze widoczne i wyczuwalne. Skóra jest bolesna i tkliwa pod wpływem ucisku. Liczne stają się teleangiektazje, mikrożylaki oraz żylaki (świadczące o niewydolności krążenia żylnego). W ujęciu komórkowym zanika budowa zrazikowa tkanki tłuszczowej (adipocyty w tkance nie są, jak by się mogło wydawać, bezładnie rozsiane. Stanowią bardzo dobrze usystematyzowaną gromadkę. Poszczególne komórki tłuszczowe łączą się ze sobą tworząc zraziki. Te z kolei grupują się w grona), powstają guzki otoczone torebkami ze zbitych włókienek tkanki łącznej.


Prócz stopni zaawansowania zmian wyróżnia się także 4 postacie cellulitu.
Pierwszą z nich jest postać twarda, która dopada młode kobiety (w tym nastolatki), które ćwiczą regularnie. Nierówności widoczne są jedynie przy złapaniu fałdu skórnego i ściśnięciu go. Tkanka jest jędrna i twarda i nie przemieszcza się w trakcie ruchu.
Kolejna jest postać wiotka, u kobiet nieaktywnych fizycznie, bądź posiadaczek mało sprężystej i „luźnej” skóry (zwłaszcza po gwałtownej utracie wagi). Mięśnie wykazują słaby stan napięcia. Skóra staje się „gąbczasta” ujawniając wszelkie nierówności w trakcie ruchu. Obecne są także teleangiektazje oraz żylaki. Zdarza się, że jest następstwem niewłaściwie „traktowanej” postaci twardej.
Najrzadziej spotyka się postać obrzękową (jest najpoważniejsza), która charakteryzuje się zwiększeniem objętości tkanek w obrębie kończyn dolnych. Skóra jest blada i cienka, po uciśnięciu pozostaje wgłębienie przez pewien czas. Towarzyszy uczucie ciężkich i obolałych nóg.
Najczęściej za to spotyka się lipodystrofię mieszaną, czyli czwarty rodzaj, charakteryzujący się obecnością różnych postaci cellulitu, w zależności od okolicy ciała (np. na udach postać twarda, na ramionach postać wiotka, itp.).
Niektóre źródła wyróżniają ponadto cellulit wodny (wyodrębniając go od tłuszczowego)... Chodzi tu mianowicie o obrzęki, które są efektem gromadzenia się płynu w przestrzeniach międzykomórkowych, bądź w samych komórkach. Są najczęściej spowodowane zaburzonym krążeniem krwi w drobnych kapilarach i nadmierną przepuszczalnością ich ścian. Wpływu także należy szukać w rozchwianej gospodarce elektrolitowej, problemach ze strony naczyń limfatycznych, bądź zaburzeniach hormonalnych (dlatego zmiany nasilają się często przed miesiączką i w trakcje przyjmowania środków antykoncepcyjnych). Nieprawidłowa dieta również może się przyczyniać do zatrzymywania wody w organizmie (nadmierne spożywanie soli, itp.). Częste obrzęki powinny skłonić do wizyty u lekarza, gdyż mogą stanowić objaw choroby.
Walka z cellulitem jest pracochłonna, bywa także długotrwała (zależna od stopnia zaawansowania oraz postaci) i wymaga holistycznego (całościowego) podejścia. Należy zmienić dietę, zadbać o aktywność fizyczną oraz odpowiednią pielęgnację problematycznej okolicy. Na rynku pełno jest produktów antycellulitowych (balsamy, serum, żele, kremy, itp.). Najczęściej zawierają kofeinę, L-karnitynę, nostrzyk żółty, wyciąg z bluszczu, miłorząb japoński. Jednak w tym przypadku nie skupiałabym się tak bardzo na składzie preparatu (z racji położenia tkanki tłuszczowej naprawdę ciężko jest przedostać się związkom aktywnym tak głęboko)... Na uwagę zasługuje sama aplikacja kosmetyku, czyli masaż. Nie osiągniemy zamierzonego efektu „miziając” się delikatnie po skórze (zostawmy to na inne okazje :-P). Istotą masażu antycellulitowego jest poprawa metabolizmu, przekrwienie tkanek, zwiększenie stopnia napięcia mięśni oraz drenaż limfatyczny (zwłaszcza w przypadku obrzęków). Nie trudno się więc domyślić, że zabieg musi odznaczać się odpowiednio dużą intensywnością i siłą nacisku. Bardzo dobre efekty daje masaż wykonywany bańką chińską (szczerze polecam, nie jest przyjemny, ale skuteczny).
Co do zabiegów gabinetowych (prócz specjalistycznych masaży) odznaczających się wysoką efektywnością mogę polecić: mezoterapię igłową (wstrzykiwana m.in. kofeina i L-karnityna, na pewno dotrą do tkanki tłuszczowej), mezoterapię mikroigłową (mikrouszkodzenia spowodowane nakłuwaniem skóry, prócz wtłaczania aplikowanych związków aktywnych, przyczyniają się do stymulacji syntezy kolagenu i elastyny, a przez to poprawy elastyczności skóry), elektrozabiegi (np. mezoterapia bezigłowa, jonoforeza), endermologia, karboksyterapia.
Warto więc włożyć odrobinę wysiłku, by skórkę pomarańczową oglądać tylko w reklamach i na półkach sklepowych z owocami cytrusowymi :-) .
Miał być krótki post, a wyszło jak zwykle... :-)

Źródła:
Baumann L.,  Dermatologia estetyczna, PZWL, Warszawa 2012.
Molski M., Nowoczesna Kosmetologia, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2014.
Martini M.C., Kosmetologia i farmakologia skóry, Redakcja naukowa wydania polskiego Waldemar Placek, Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 2008.
Glinka R., Receptura Kosmetyczna, Oficyna wydawnicza MA, Łódź 2008.